wtorek, 20 września 2016

O Facebooku, iskro bogów...

Rok temu zdecydowałam, że usunę Facebooka (tak, dobrze czytacie, chciałam się pozbyć wszechpotężnego Facebooka ze swojego życia), Twittera (praktycznie zaraz po tym jak się na nim pojawiłam), i Instagrama, i dobrowolnie przestanę istnieć w wirtualnym świecie, i pewnie poniekąd w świecie w ogóle, bo nadal, co niektórzy uważają, że jeśli nie ma Cię na wszelakich portalach społecznościowych to najpewniej jesteś hologramem a nie, oddychającym i myślącym Homo sapiens sapiens. Coś mnie jednak przed tym powstrzymało, bo nadal, mimo upływu kilku miesięcy, wegetuję na wszystkich wymienionych powyżej stronach, chociaż zaglądam na nie sporadycznie ku mojej ogromnej radości.

Jak już zapewne zauważyliście (taka mała dygresja z mojej strony już na samym początku, wybaczcie mi to), dzisiaj postanowiłam poruszyć całkiem inny temat, odbiegam od samorozwoju, ale nie uciekam od niego (co to to nie!). Prawdopodobnie jeszcze tego nie wiecie, ale moją największą miłością jest pisanie i to wokół pisania kręci się moje życie (chyba śmiało mogę przyznać, że obecnie całe moje życie). Z tego powodu, co jakiś czas spodziewajcie się moich felietoników poruszających nurtujące mnie treści wszelakiej maści, nieco cynicznych acz żartobliwych. Na pierwszy ogień Facebook, nie, dlatego, że to, wciąż modny temat cisnący się na ludzkie usta, ale dlatego, że niedawno znowu naszła mnie błyskotliwa myśl - A jakby tak usunąć i po prostu odciąć się od wszystkiego? Raz ciach, bez bólu i wyrzutów sumienia przestać być częścią zmanierowanej społeczności... Ale nie udało się, nie, dlatego, że się nie da, że to uzależnia, zniewala, ale Facebook wbrew pozorom ma swoje jasne strony, na których dzisiaj się skupię, z wyrytym w głowie mottem:

Sta­raj się doj­rzeć pro­myk światła tam, gdzie in­ni widzą tyl­ko ciemności.

Cóż, widzę to światło, bo w końcu to my, ludzie kreujemy wirtualną rzeczywistość, ona jest dokładnie taka jak tego chcemy, chociaż możemy się wypierać, że tak nie jest.


Qui tacet, consentire videtur.

Albo dobrowolnie stajemy się ogółem, uchylając głowę, albo droga wolna, nikt nie będzie płakał, że odłączamy się od spójnej całości i żyjemy, gdzieś z boku, co najwyżej będziemy jeszcze jednym Tomaszem Judymem, kolejnym bohaterem znanej powieści, który toczy bój z panującymi trendami.

Naprawdę się cieszę, że nie tracę już czasu i energii na tworzenie wokół siebie królestwa słodyczy z armią ślepych żołnierzyków robotów, bo pewnego dnia pomyliłam tę wycukrowaną, różową, lepką, słodką krówkową rzeczywistość z szaroburą przeciętnością, która wydaje się mniej atrakcyjna, a już najpewniej jest przepełniona zmartwieniami, rozterkami i czyhającymi na zakręcie drogi pytaniami - Co dalej, Co zrobisz, Dokąd zmierzasz, Czego chcesz, Czego oczekujesz, Kim jesteś? Ucieczka od pytań, od prawdy, od problemów wydaje się najprostszym rozwiązaniem i skutecznym, ale tylko na krótką metę. Zazwyczaj więcej się traci niż zyskuje w ogólnym rozrachunku.

Od momentu, gdy wzięłam sprawy w swoje ręce, nie licząc już na łaskawość Fortuny, wiele razy przeszło mi przez myśl żeby maksymalnie odciąć się od niezrozumiałej przeze mnie rzeczywistości rządzącej się swoimi własnymi zasadami, schematycznymi prawidłowościami, które na nieszczęście dość szybko można opanować, stając się ich niewolnikami:

Zasada nr 1 - rób milion przesłodzonych zdjęć dziennie.
Zasada nr 2 - zapomnij, co to prywatność.
Zasada nr 3 - hasztagi!
Zasada nr 4 - mądre cytaty dołączone do zdjęć.
Zasada nr 5 - łapki w górę, serduszka, całuski i kupowanie lajków...

Póki dodajesz zdjęcia, oddajesz ludziom lajki, częstujesz ich miłymi słówkami, choć przeważnie nieszczerymi, wtedy dajesz się zauważyć, ale przestań tylko nieszczęśniku się udzielać przez jakiś czas a Twoja sława przeminie, obserwatorzy się ulotnią, a Ty będziesz musiał budować swoją renomę i pozycję od samiutkiego początku. Wylęgarnia współczesnych ikon niczego. To nie dla mnie. Być może tylko, dlatego że nie jestem typem człowieka, który żyje ze sprzedawania swojej prywatności i tworzenia wokół siebie siatki kłamstw (a uwierzcie mi, to dość proste, w internecie możesz być każdym, kim tylko zechcesz, możesz przybrać dowolną maskę klauna i nikt nie będzie w stanie Ci jej zedrzeć z twarzy).

Moje rozterki mogą Was śmieszyć, bo zapewne są zabawne zważywszy na to, jakich tematów się dotychczas podejmowałam - brak motywacji, fałszywe przyjaźnie, odnalezienie życiowego celu, itp., ale uwierzcie mi, że dość krytycznie patrzę na to, co wyprawia się w wirtualnej rzeczywistości, którą sobie sami stworzyliśmy, w innym lepszym wymiarze, gdzie każdy z Nas jest fit, każdego poranka spacerując z psem po plaży spogląda na wschodzące słońce, czyta jedynie książki mędrców tego świata, kupuje drogie kosmetyki i jeszcze droższe zegarki, objeżdża całą kulę ziemską pięć razy w roku i prowadzi życie, o którym każdy z Nas marzył, jako dziecko. Dziewczyny chciały swojego księcia na białym rumaku, a chłopcy piękne księżniczki, które trzepoczą rzęsami. Na facebokach, instagramach, snapach (i Bóg wie gdzie jeszcze) jest ich pełno.

Ale ja w zasadzie nie o tym...

Starałam się polubić wirtualny świat, być może chciałam się dopasować, zrozumieć, co takiego ciekawego, godnego uwagi proponuje Nam współczesność, i to właśnie jest ta jasna strona, jasna strona Facebooka, bo ciemną zakładam, że większość z Was zna z własnego doświadczenia. A propos jasności...

Jasność twoja wszystko zaćmi złączy, co rozdzielił los. Wszyscy ludzie będą braćmi tam, gdzie twój przemówi głos.



Zaczynamy!

  1. Pierwszy i jak dla mnie najistotniejszy podpunkt - komunikacja. Łatwa, szybka, bezbolesna, darmowa, gdy większość ludzi ma konto na Fb, i niemal przez 24/7 jest podpięta do internetu w telefonie, bez obaw możesz pisać, wiedząc, że za parę sekund prawdopodobnie doczekasz się odpowiedzi. Do tego dzwonienie, rozmowy wideo... Tak, to zdecydowany plus. I na tym właściwie mogłabym poprzestać, ale jeden punkt to zdecydowanie za mało żeby uznać coś za użyteczne tudzież niezbędne.
     
  2. W czasach szkolnych i uczelnianych wszelkie informacje przepływały przez Facebooka z zawrotną częstotliwością. Jeśli ktoś go nie miał, to biada mu... Notatki, wiadomości z pierwszej i drugiej ręki, dopinanie wszelkich szczegółów, cała grupa razem zwarta i gotowa, nie trzeba biegać, ugadywać się z każdym osobiście przez telefon. Zaoszczędzenie czasu i nerwów. Podwójna korzyść.

  3. Podoba mi się idea grup, gdzie możesz coś sprzedać, kupić, wymienić, oddać za darmo, grup, które skupiają wokół siebie ludzi o podobnych zamiłowań, internetowe stowarzyszenia.

  4. Swoje plusy mają też wydarzenia. Bywa, że coś mignie Ci przed oczami i parę godzin później już bujasz się na koncercie przyjezdnej kapeli w miejscowym klubie. Osobiście coś o tym wiem.

  5. Ha! To mój ulubiony punkt zaraz po jedynce. Twoja facebookowa tablica nie musi być kubłem na śmieci, Ty decydujesz, co na nią wrzucasz. Możesz przemycać wartościowe treści, artykuły godne uwagi, kulturę wyższą. Pozostaje jednak kwestia tego, czy ktoś zainteresuje się Twoim wallem, zechce go przejrzeć, kliknąć w dany link, rozsmakowując się w proponowanych przez Ciebie nowościach. To działa oczywiście w dwie strony, Ty dodajesz coś wartościowego, być może inni również, wystarczy jedynie być uważnym obserwatorem.

  6. Bycie na bieżąco z informacjami ze świata, z dziedzin, które Cię interesują. Wystarczy kliknąć jedno Lubię to, a każdego poranka jaskółki nowości będą pukać do Twoich okien racząc Cię kolejnymi newsami.
Coś jeszcze byście dodali do tej listy? Jestem diabelnie ciekawa.

Na koniec coś Wam poradzę, nie traktujcie Facebooka jak mitologicznych Pól Elizejskich! To wciąż tylko internetowa rzeczywistość.


Znajdziesz mnie tutaj:
 
https://www.facebook.com/nigdyniewierzchomikom/             https://www.instagram.com/pamietnikksiezniczki/

3 komentarze:

  1. Odkąd zacząłem studia, praktycznie nie da się żyć bez facebooka. Tyle jest informacji dotyczących zajęć, że bez tego byłbym jak dziecko we mgle. Facebook to tylko narzędzie, to od człowieka zależy jak je wykorzystuje, czy do bzdur, budowy wirtualnych znajomości, czy do kontaktu z prawdziwymi przyjaciółmi. Czy w celu chęci pokazania się tysiącem selfie, chwaląc się czy to urodą, czy "cennymi" przedmiotami, czy też pokazania spędzonego miłego czasu np. z znajomymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie same doświadczenia mam z Fb, nawet osoby, które nie chciały tam zakładać konta, były poniekąd do tego zmuszone, bo na studiach nie dało się bez tego obejść.

      Masz rację, to od Nas zależy jak wykorzystujemy wszelkie portale społecznościowe, aczkolwiek rozglądając się dookoła, można doszukać się pewnej smutnej prawidłowości, której nie chcę zrozumieć.

      Usuń
  2. Nie mam konta na żadnym z wymienionych i nawet nie z powodu buntu czy tym podobnych, ale nigdy nie założyłam i nie mam aż takich potrzeb komunikacyjnych...nie muszę wiedzieć wszystkiego o wszystkich. Jakoś żyję...

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia