wtorek, 29 stycznia 2019

O tym jak jedna kartka uratowała moje życie!



Tytuł może i absurdalny, ale problem poważny.

I znowu poniekąd tyczy się regularności, ale też częściowo błyskawicznego nudzenia się monotonią i powtarzalnością. Odkąd pamiętam, musiałam się z tym borykać. Najpierw były ogromne chęci i super innowacyjne pomysły, działanie, a potem (zbyt szybko przybywające) znudzenie, a co za tym idzie, kompletny brak systematyczności. Próbowałam z tym sobie radzić na wiele sposobów, a że kreatywność jest moją siostrą, tych rozwiązań było sporo.

Postanowiłam się z Wami podzielić moją niepełną dziesiątką wspomnianych powyżej metod. I przy okazji, w dalszej części ujawnię, o co właściwie chodzi z tą sekretną kartką.

 


Weno przybądź
- czekałam na natchnienie. Po prostu. A że przez lata młodości byłam empiryczną nimfą, nastawioną na bezpośrednie poznanie i czucie, moja wena brykała po górach, dolinach i lasach przez długie miesiące nim powracała z filuterną miną na dzień bądź dwa. Wtedy wydawało mi się to takie książkowe... Teraz wydaje mi się jedynie infantylne. Natchnieniu trzeba pomóc wrócić. Natchnienie trzeba pielęgnować. A w tym pomaga jedynie regularność.

 


Luźne notatki w kalendarzu
- na najbliższy tydzień, czasami konkretne zadania umieszczałam w określonym dniu. Na bieżąco wykreślałam odhaczone ćwiczenia a z końcem tygodnia przeglądałam całą listę, sprawdzając ile założeń udało mi się zrealizować. Jak zapewne się domyślacie - raz było lepiej a raz gorzej. Z czasem zaczęłam przesuwać zadania na ostatnie dni (najczęściej ostatni dzień) i wtedy narzucając sobie szaleńcze tempo starałam się coś zrobić. COŚ - słowo klucz. Przestało się liczyć, co, sens straciło również to, dlaczego w ogóle dany punkt znalazł się na liście. Zadania, które powinny sprawiać mi frajdę, zaczęły mnie męczyć. Były moją zmorą.

 


Plany miesięczne
- ulepszona wersja punktu drugiego. Mniej presji. Więcej czasu na wykonanie zadań, opóźniony w czasie rachunek sumienia i druzgocące wyniki.

 


TO DO LIST
- o tej formie radzenia sobie z zapominalstwem już kiedyś pisałam. U mnie sprawdziła się jedynie telefoniczna wersja listy. Kiedy spisywałam swoje zadania w notatniku, zapominałam po prostu go otworzyć... Możecie się śmiać, ale jestem z Wami zupełnie szczera. Ściągnięcie aplikacji na telefon było strzałem w dziesiątkę, bo o każdym zadaniu przypominał mi komunikat na ekranie. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie znalazła jakiegoś minusa. Właściwie każdego dnia pojawiały się u mnie dwa zadania - pisanie i rysowanie. Planując dzień, z góry musiałam zakładać ile czasu (w przybliżeniu) zajmie mi wykonanie danej czynności. Cóż, to było niemożliwe. Na pewnym etapie zaczęły mnie denerwować komunikaty na ekranie - rysuj, rysuj, rysuj, bo rysować nie mogłam, wciąż pisząc. Mimo wszystko, dzięki TO DO LIST wróciła mi regularność. Przez kilka dobrych tygodni lista u mnie królowała, później wymieniłam telefon na nowy i jej rządy odeszły w zapomnienie.

 


Najlepszy plan to nie mieć planu
- zaczęłam żyć tą ideą. Po co się do czegoś zmuszać, po co robić coś, na co danego dnia nie ma się ochoty? Rób tylko to, do czego pałasz miłością i zapałem. Zaczęłam wykonywać dane zadania wtedy, kiedy poczułam napływ weny. Brzmi fajnie. Sięgnęłam nutki artyzmu. Ale... Były dni, kiedy nie robiłam nic konstruktywnego. Wieczorami robiłam rachunek sumienia i biłam się w pierś, ale z takim podejściem ciężko było mi na nowo wyrobić w sobie systematyczność. Okay, to było wręcz niemożliwe.




Bądź jak Dalajlama
- a bardziej jak Schwarzenegger! Ta metoda polegała na tym żeby wybrać mistrza danej dziedziny, którego życiowa postawa mogła stać się naszym motorkiem napędowym. Chciałam wykonywać wszystko z precyzją i opanowaniem godnym tybetańskiego mnicha, skończyło się na byciu Terminatorem. Starałam się non stop myśleć, co zrobiłby mój mistrz, co by pomyślał, którą drogą by poszedł. To męczące! Spoglądałam na efekty swojej pracy i... nie dostrzegałam ich, bo mój mistrz był pięć tysięcy poziomów nade mną. Ja dopiero raczkowałam a on robił już salta we freestyle motocrossie. Poza tym porównywanie się do innych jest zgubne. Chodźmy ścieżkami naszych mistrzów, inspirujmy się nimi, czerpmy jak najwięcej z ich mądrości, ale nie porównujmy się do nich!

 


Życiowe motto
- brzmi pięknie. Miałam powtarzać je w każdej chwili słabości, ale nie mogłam zdecydować się na konkretną sentencję, więc i ten pomysł okazał się niesatysfakcjonujący. Nie wróciła systematyczność, raczej pogłębiło się odczucie jej braku.

 


Zrób to!
- najmniej lubiany przeze mnie podpunkt - zmuszanie się. Zmuszanie zniechęca, ale przyznam się, że też działa (tak jest w moim przypadku). Najpierw przez chwilę się złoszczę (sama na siebie) a potem, kiedy zaczynam już działać, wciąga mnie to bez reszty i zapominam o tym, że wzięłam się do roboty, tylko, dlatego, że moje niewidzialne ja pogroziło mi palcem. Nie chcę jednak całe życie zmuszać się do wypracowywania regularności. Dlatego zaczęłam szukać innych metod.

I zabrnęliśmy do meritum.

 


Połączyłam praktycznie rzecz biorąc wszystkie sposoby w jeden. Wzięłam do ręki małą karteczkę i napisałam na niej jedno słowo - Ćwicz. Potem żeby o niej nie zapomnieć, przytwierdziłam ją blisko łóżka, tak ażebym mogła każdego ranka, południa i wieczora mieć ją w zasięgu wzroku. Spoglądając na to jedno słowo, widzę swoje cele i marzenia, widzę swoich mistrzów, którym się udało, i po prostu zaczynam ćwiczyć. Nie chcę nikomu dorównać. Nie chcę być jak ktoś inny. Chcę być sobą - najlepszą wersją siebie, która jest dumna z tego, co robi, bo robi to najlepiej jak potrafi. Ćwicz - stało się moją najpiękniejszą życiową sentencją, chociaż dla każdego innego człowieka nadal jest zwykłym wyrazem, jednym z dziesięciu tysięcy sobie podobnych. Mam nadzieję, że tym razem polubię się ze swoją systematycznością na tyle, że już mi nie ucieknie. Tego i Wam życzę.




Znajdziesz mnie tutaj:
 
https://www.facebook.com/nigdyniewierzchomikom/             https://www.instagram.com/pamietnikksiezniczki/

3 komentarze:

  1. W takim razie trzymam kciuki!
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powodzenia! Ciężko jest wytrwać, ale jak wyrobisz sobie nawyk, stanie się to Twoją codziennością :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja czasami muszę zmuszać się chociażby do ćwiczeń, ale faktycznie nie jest to dobra metoda na dłuższą metę ;)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia